Być może dostrzegasz, że ważną rolę w mojej twórczości zajmują rzeki. Ciche bohaterki drugiego lub trzeciego planu, nurty znaczeń i wiry wątków, na brzegach i w wodach których mają miejsce kolejne wydarzenia. To nie przypadek, choć moja decyzja jest bardziej intuicyjna niż w pełni świadoma.
Dziś jednak, w pełni świadomie, postanowiłem przyjrzeć się rzekom właśnie – temu, w jaki sposób pojawiają się i będą się w przyszłości pojawiać na (wirtualnych) kartach moich tekstów i jak ich bieg współgra z tematami, mitami oraz dziełami pochodzącymi spod innych rąk, z innych miejsc i czasów.
Rzymskie drogi, polskie rzeki
Neil Gaiman hołubi stare, rzymskie drogi, wciąż przecinające krajobraz wielu brytyjskich wsi. W jego prozie te starożytne szlaki stanowią często trakt prowadzący bohaterów w odmienne światy, przyciągają, nęcą, łączą to, co zwykłe, z tym, co magiczne. To pod mostem spajającym dwa końce rzymskiego gościńca można spotkać trolla. To po antycznym dukcie, poprzerastanym krzewami i niknącym wśród łąkowej roślinności, grasują chochliki lub demony. Rzymska via dosłownie staje się drogą bohatera.
Ja, w przeciwieństwie do Gaimana, nie miałem na podorędziu rzymskiej drogi. Miałem za to rzekę. Jako że wychowywałem się dosłownie sto metrów od Wisły, na jej podwawelskim odcinku, sądzę, że to ją należy „winić” za duży udział rzek w mojej prozie. No bo cóż to jest za rzeka! Spójrz tylko!
Po pierwsze to oczywiście rzeka, której wody ostatecznie uśmierciły smoka – pił, chcąc ugasić wywołane trucizną pragnienie, aż pękł. To również rzeka, która pochłonęła ciało Wandy, co to nie chciała Niemca. To rzeka łącząca Kraków z Warszawą i światem hanzeatyckim, z Bałtykiem. Rzeka transportowa, do niedawna spławna (pamiętam jeszcze z dzieciństwa barki z węglem pływające głównie zimą po centrum Krakowa). Rzeka, której nurty łączą legendarną przeszłość miasta z jego udokumentowaną historią oraz teraźniejszością. Rzeka, do której frontem budowano przez stulecia polskie miasta. Piękna, wciąż półdzika i tajemnicza.
Zapewne jej ślad mam wyryty gdzieś głęboko w meandrach podświadomości. Najbardziej oswojony przeze mnie odcinek Wisły, od ujścia Rudawy do Wilgi, wciąż codziennie oglądam, gdy ruszam do swoich zwyczajnych zadań. Sprawdza się zatem sposób myślenia, że to, co nam najbliższe, najsilniej rezonuje w naszej twórczości. Ale Wisła to niejedyna rzeka, której fale odbijają się echem o granicę mojej świadomości.
Trakty i granice
Nie mogę, rzecz jasna, pominąć rzek mitycznych. Styks stanowi granicę między życiem a śmiercią. Towarzysząca jej postać posępnego Charona i metafora przeprawiania się przez śmierć w łodzi jest jednym z najsilniejszych obrazów przejścia na „tamten świat”, który we mnie rezonuje. Podobną rolę spełniają rajskie rzeki, według Biblii opływające Eden – oddzielają to, co czyste i święte, od tego, co doczesne i grzeszne.
Rzeka może być spławnym szlakiem, ale w tym wypadku staje się granicą, niemal niemożliwą do przekroczenia. Motyw rzeki jako granicy między życiem i nieżyciem lub między wiosną a zimą wypływa w moich tekstach na powierzchnię.
Zresztą wiara w graniczną moc rzek nie ogranicza się li tylko do starożytności. Jeszcze nie tak dawno w Ukrainie (a wcześniej prawdopodobnie na całej Rusi) istniał rytuał zakopywania skorup zjedzonych w trakcie wielkanocnego śniadania poświęconych pisanek na brzegu rzeki lub wrzucania ich w nurt – jajeczne łupki miały wypłynąć w świecie umarłych, powiadamiając dusze, że oto nadszedł czas zmartwychwstania. Odwrotnie do mitycznej Lethe, tu granica nurtu przypomina, zamiast nieść zapomnienie.
Od rzeki w kosmos
Nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że mój pierwotny pomysł na powieść o Orianie Geber również oscylował wokół rzeki. Koncepcja, która zakwitła w mojej głowie już dobre kilka lat temu, wypływała z legendy o Thessaloniki, siostrze Aleksandra Wielkiego i żonie Kassandra. Nawiasem mówiąc, od jej imienia nazwę wzięło miasto w historycznej Macedonii, błędnie zwane po polsku Salonikami (żadnych saloników tam nie ma, byłem, widziałem).
W każdym razie, legenda mówi o tym, jak Aleksander wybrał się po wodę życia i udało mu się wrócić do Macedonii z butelką tejże. Z nieznanych nam przyczyn wypłukał w niosącym nieśmiertelność płynie włosy swojej siostry. Później, gdy Thessaloniki otrzymała wieści o śmierci Aleksandra, wiedziona rozpaczą próbowała się zabić, rzucając się do morza. Ale okrutny żywioł nie przyjął jej ofiary, ze względu na obecność wody życia. Zamiast zginąć, zamieniła się w nereidę, pół-kobietę, pół-rybę, o ludożerczych skłonnościach. Do dziś podpływa do krążących po morzu Egejskim statków i pyta marynarzy: „Czy król Aleksander żyje?” („Ζει ο βασιλιάς Αλέξανδρος;”). Należy utwierdzić ją, że „żyje i panuje nad całym światem” („Ζει και βασιλεύει, και τον κόσμο κυριεύει!”). W razie innej odpowiedzi, Thessaloniki zamienia się we wściekłą gorgonę i masakruje załogę statku.
Niezwykle inspirująca legenda, prawda? A co, jeśliby w niej trochę namieszać? Co, jeśli Thessaloniki, dziwnym przypadkiem, trafiłaby do Wisły i spotkała miejscową alchemiczkę, która spróbuje pomóc macedońskiej królewnie wyplątać się z niezłej kabały, w którą ta nieświadomie się wpakowała?
Z początku pomysł brzmiał dobrze. Ale im dłużej nad nim siedziałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Oriana Geber zasługuje na własne miejsce w historii, a Thessaloniki już takowe otrzymała. Ba, ma nawet miasto swojego imienia! Piękne, zresztą, i pełne pączków oraz innych glutenowych przyjemności. Pozwoliłem więc Orianie odpłynąć od rzeki i ruszyć w inne światy. Jakie? Przekonasz się niebawem. Ostatecznie wszystko płynie. Pomysły na książki również.
„Esencja Bezkresu”, opisująca początek przygód Oriany Geber, jest w przygotowaniu do wydania. Już niebawem znajdzie się w dystrybucji. A co potem? Tak naprawdę, wszystko zależy od Ciebie.
Wciąż trwa zbiórka dla walczących mieszkańców Kijowa. Jest prowadzona przez zaufane osoby i wiem, że środki trafią tam, gdzie zostaną najlepiej wykorzystane. Wesprzyj ją w miarę możliwości lub przynajmniej udostępnij: