Historia polskich pisarek i pisarzy przyzwyczaiła nas do myślenia o autorach jako o jednostkach wybitnych, tworzących pod wpływem natchnienia, bez skreśleń czy dalszej redakcji. Ten obraz jest jednak skrajnie daleki od rzeczywistości i zaraz pokażę, dlaczego. A w wersji tl:dr odpowiadam – można, a nawet trzeba. Innej drogi nie ma.
Żadne z nas nie rodzi się z w pełni ukształtowanym językiem ani wypracowanymi abstrakcyjnymi pojęciami. Można powiedzieć, że uczymy się… no właśnie, jeszcze nie pisać, ale słuchać historii i je opowiadać, zanim w ogóle dowiadujemy się o istnieniu liter. W doskonałym zbiorze esejów O pisaniu Margaret Atwood wspomina, jak przemożny wpływ na jej literacką wyobraźnię miały pierwsze dziecięce próby, podczas których wraz z bratem wymieniali się tworzonymi na bieżąco opowieściami. U niektórych, jak sugeruje pisarka, ta umiejętność zanika lub jest wypierana, zaś u innych – pielęgnowana. Tu zaczynają się schody.
Pisania nie da się nauczyć!!!11
Tak przynajmniej twierdzą niektórzy, postrzegający pisarza jedynie przez pryzmat tekstu. Biorą, dajmy na to, wiersz Słowackiego, wyposażeni w wiedzę, że „Słowacki wielkim poetą był” oraz w wizerunek pięknego poety o skromnym wąsiku, ze wzrokiem wlepionym gdzieś poza kadr, z byronowsko rozchełstaną koszulą. I widzą, jak Słowacki sięga po pióro i zamaszystym gestem pisze Kordiana. Kto, jak nie on, wielki Słowacki.
I owszem, taki Słowacki istniał, ale tylko na papierze. Ręka, która faktycznie napisała Kordiana, łokcie i plecy bolące od długiego siedzenia przy biurku, mankiet koszuli okapany woskiem ze świecy – to wszystko należało już do człowieka, Juliusza, syna Euzebiusza, który pisania musiał się uczyć.
Pisarze bowiem nie biorą się z próżni. Jesteśmy wypadkową tekstów innych pisarzy, własnej fascynacji światem, umiejętności obserwowania, wrażliwości oraz – no właśnie – pracy. Jestem zdania, że „natchnienie” nie istnieje, a przynajmniej jest elementem zaniedbywalnym. Dużo ważniejsza jest zdolność słuchania siebie i otoczenia, kreatywność, znajomość języka (lub języków) i oczytanie, a to wszystko są cechy, które trzeba wyćwiczyć. Samo się nie zrobi.
Od czego zacząć?
Niejako dowodem na to, że pisania można się nauczyć, jest wysoka pozycja retoryki, która przez poprzednie dwa millennia stanowiła absolutną podstawę edukacji. Młodzi chłopcy (nie czarujmy się, przez przeważającą większość czasu byli to chłopcy) od małego ćwiczyli się w umiejętności jasnego wyrażania myśli, przyciągania uwagi słuchaczy, stawiania angażujących pytań i budowania kapitału politycznego za pomocą języka. Od Arystotelesa, przez średniowieczne wszechnice aż po kolegia jezuickie, zarówno studenci, jak i wykładowcy trwali w przekonaniu, że sztukę przemawiania i pisania można opanować drogą wieloletnich praktyk i dysput. A potem przyszedł romantyzm i mit pisarza-samotnika, który jak ten wędrowiec na skale patrzy na maluczkich, a z jego pióra skapują kleksy geniuszu.
Nie musisz być geniuszem, żeby pisać. Lepiej, moim zdaniem, być sprawnym warsztatowo twórcą i mieć przyjemność z zabawy słowem, niż trwać w bańce niedoścignionej doskonałości, nieustannie mierząc się z materią. A sprawny warsztat to rzecz jak najbardziej do wyćwiczenia.
Mit kontra rzeczywistość
Niestety wizerunek przymierającego głodem geniusza-samotnika wciąż jest w Polsce żywy. Zupełnie inaczej niż w USA, których scena literacka wypełniona jest twórczyniami i twórcami dumnymi z tego, że ćwiczyli i doskonalili warsztat pod okiem doświadczonych redaktorów, nauczycielek pisania czy osób zajmujących się praktyką literatury w innej formie.
Nad Wisłą dopiero dochodzimy do tego etapu. I bardzo dobrze, że w końcu jest w czym wybierać. Sam, jak wiesz, korzystałem z kursów Marii Kuli i ukończyłem Szkołę Pisania Powieści pod czujnym okiem Marty Mareckiej-Butkiewicz. Słucham również podkastu Ewy Madeyskiej, która bardzo celnie opowiada o procesie twórczym.
Niezwykle cenię sobie przede wszystkim przestrzeń wymiany myśli między uczestnikami, jaką dają tego typu szkolenia. To – poznawanie różnych wrażliwości, rozmaitych sposobów patrzenia na świat i przetwarzania go – otwiera umysł, przestawia myślenie i poszerza horyzonty. I nie ma w tych określeniach przesady, jedynie stwierdzenie faktu.
Jeśli ciekawią Cię kulisy powstawania książkek i proces uczenia się w trakcie pracy nad tekstem, mogę Ci również śmiało polecić instagram Macieja Makselona, celnie opisującego podstawy warsztatu oraz uchylającego rąbka tajemnicy zawodowej redaktora.
Ćwicz więc, jeśli chcesz
Jak już kiedyś wspominałem, pisarz nie jest sam. Potrzebuje zarówno Czytelników, jak i osób, z którymi i od których może się uczyć. I choć nie każdy ćwicząc się w pisaniu dojdzie do poziomu Dostojewskiego czy Poego, to każdy może się pisania uczyć i czerpać z niego przyjemność. Podobnie jak z każdą inną umiejętnością – ja na przykład słabo rysuję (gdybym robił to lepiej, tworzyłbym zapewne komiksy, są bardziej chodliwe w internecie), ale szkoły rysunku cały czas mają się dobrze i nikt nie krzyczy, że rysowania nie można się nauczyć.
Ostatecznie pisanie, jak każda zdolność, wymaga wytworzenia w mózgu odpowiednich połączeń i wzmocnienia ich. Jednemu uda się to bardziej spektakularnie, innemu mniej, ale próbować warto.
Ten post nie jest sponsorowany. Polecajkę masz ode mnie w gratisie. A jeśli wahasz się, czy zacząć uczyć się pisać, spróbuj. Ocenisz swoje szanse i chęci, a potem zdecydujesz, czy chcesz, aby spod Twoich palców wychodziły słowa, z istnienia których być może teraz nie zdajesz sobie sprawy.
Bardzo dobry wpis. Polskie pisarstwo „popularne” to zwyczajowo koszmarna amatorka. Zwłaszcza kryminały. Trzyaktowa struktura fabuły to wyższa szkoła jazdy. Pracy redakcyjnej brak. Marrysueizm sprawie że zgrzytam zębami. A przecież można. Na plus dzięki dekadom pracy wyróżnia się fantastyka. Ale już np. powieść sensacyjna jest… no cóż na zachodzie raczej self publishing u nas trafia do księgarń.
PolubieniePolubienie