„Jak cię widzą, tak cię piszą” – mówi przysłowie. Ja bym powiedział raczej – jak cię słyszą, tak cię piszą. Jeśli bowiem mówimy o fikcyjnej postaci literackiej, to często jej imię jest decydującym elementem. Jego brzmienie i konotacje budują w naszej głowie wyobrażenie o tym, z kim mamy do czynienia. Zatem imię nigdy nie może być przypadkowe.
Rzecz jasna, sytuacja różnie będzie wyglądać w różnych gatunkach literackich, ale na przykładzie fantastyki widać to doskonale. Weźmy na warsztat cykl powieści o młodym czarodzieju. Mamy dwóch głównych magów, z którymi spotyka się Harry – Albusa Dumbledore’a i Lorda Voldemorta. Jakie skojarzenia budzi Dumbledore? Imię „Albus” to łaciński przymiotnik „biały”. Kolor biały kojarzy się nam z czymś dobrym, czystym, niegroźnym. Z „białą magią”. „Dumbledore” (etymologicznie powiązany z trzmielem) budzi raczej sympatyczne, może groteskowe uczucia. Brzmi nieco jak gaworzenie dziecka lub memlanie starca, jego dźwięki są miękkie i ciepłe.
Tymczasem imię (czy raczej – pseudonim) „Lord Voldemort” od razu wywołuje ciarki. Abstrahuję od tego, jaki strach budzi jego dźwięk w bohaterach – to już fabularny dodatek. Ale samo określenie – „lord” implikujące władzę oraz „Voldemort”, etymologicznie kojarzące się ze śmiercią, z chęcią umierania, a jednocześnie niosące ze sobą tajemnicę i podkreślone twardą spółgłoską wygłosową [t] – napawa niepokojem.
Rowling w czterech słowach kreśli główny antagonizm, który przez większość serii stanowi siłę napędową świata przedstawionego. Podąża tym samym długą tradycją nadawania bohaterom imion znaczących, dzięki którym odbiorca ma pewność, z jaką postacią ma do czynienia.
Etymologia królową nauk
Oczywiście słowa zmieniają swoje znaczenie przez wieki, a czasami dużo szybciej. W debacie publicznej oraz prywatnych rozmowach zmieniamy ich sens, przeinaczamy je, nadajemy im zupełnie nowe wartości. Ale jednak w nazwach własnych wciąż trwa zaklęta pierwotna siła, dyktująca nam, jak mamy odbierać postać lub miejsce na wymyślonej przez pisarza mapie.
Dziś nikt już nie wymaga od miednicy, by była miedziana, ani nie twierdzi, iż z Niemcem nie można się dogadać. A jednak, gdy słyszymy imię króla Artura, coś w nas się budzi. Rzecz jasna, nie każdy wie, że imię to jest wywiedzione bezpośrednio od celtyckiej nazwy niedźwiedzia (por. gr. ‚αρκτος i łac. ursus), ale powtarzane przez ostatnie półtora tysiąca lat, samo stało się synonimem siły i panowania.
Imię postaci może oczywiście być żartem – pozwolę sobie sięgnąć do świata Asteriksa i przytoczyć kilka przykładów: kowal Automatix, wódz Asparanoix, druid Panoramix („wiedziałem, że coś szerokiego!”), architekt Marnypopis czy szpieżka Harimatis, to postaci, których imiona wywołują w naszych głowach jednoznaczne skojarzenia. Podobnie działa to w uniwersum Harrego Pottera, vide: Remus Lupin i Fenrir Greyback (wilkołaki), Syriusz Black (facet zamieniający się w czarnego psa), demoniczy Lucjusz Malfoy, czy pozytywnie zakręcona Luna Lovegood.
Imię działa jak skrót myślowy. Pisarz jednym czy dwoma słowami daje nam znać, kim postać jest, jak będzie funkcjonować i czego można się po niej spodziewać. Później oczywiście ma możliwość obalenia tych oczekiwań, zbudowania na nich konfliktu wewnętrznego albo przewrócenia całego świata przedstawionego do góry nogami. Ale punkt wyjściowy określa jasno.
Wilkołak wilkołakowi nierówny – Fenrir Greyback nosi imię po skandynawskim wilku Fenrirze, który w trakcie Ragnaröku (Przeznaczenia Bogów) pożre Słońce. „Greyback” sugeruje jego zwierzęcość, bestialskość. Brzmi jak imię dla groźnego psa. Tymczasem Remus Lupin kojarzy się z kimś niewinnym – Remus to imię wzgardzonego bliźniaka Romulusa, założyciela Rzymu. Kogoś odrzuconego, stojącego na uboczu, nieważnego. Lupin oczywiście konotuje wilka (łac. lupus), co sugeruje likantropię bohatera, ale w bardziej uporządkowanym, mniej bestialskim wydaniu.
Krakus czy Gracchus?
Skoro już przy założycielach Rzymu jesteśmy, wróćmy na chwilę do mojej wersji legendy o królu Kraku. Oparłem ją na zapisach Wincentego Kadłubka, który wybranego przez Słowian władcę porównywał do Tyberiusza Gracchusa, rzymskiego reformatora i tego imienia używał wobec legendarnego władcy. Kadłubek zdawał sobie sprawę z tego, że młode Państwo Polskie potrzebuje odpowiedniej legitymizacji władzy – a cóż lepiej legitymizuje władzę, niż pochodzenie od „narodu”, który podbił pół świata?
Ja z kolei, nie chcąc budować kolejnego mitu ku pokrzepieniu serc, sięgnąłem do etymologii cognomen Gracchus. Graculus to używana w klasycznej łacinie nazwa ptaka, kawki (corvus monedula), od którego miano to się wywodzi. Być może posługująca się nim rodzina uważała kawki za swój szczęśliwy znak, a może miała własny mit związany z tym opierzonym zwierzęciem – tego już się nie dowiemy. Możemy jednak bawić się samym znaczeniem. I to też zrobiłem.
W ogóle lubię bawić się znaczeniami słów, sięgać do korzeni, a potem karczować je i obrabiać, aż uzyskają nowy kształt. To jedna z rzeczy, która łączy mnie z Tolkienem, Rowling czy Dukajem. Jestem, można by rzec, pisarzem radykalnym (łac. radix – „korzeń”), przywiązanym do języka równie mocno, co do samej historii.
Pora na przygodę!
Jeśli takie podejście Cię przekonuje, zostań ze mną. Wspólnie możemy przeżyć przygody i opowiadać historie, które od samego początku, od imienia bohatera lub bohaterki, będą mieć znaczenie. Razem sprawdzimy, jakie skojarzenia budzą w naszych głowach konkretne słowa i dokąd nas odsyłają. Zapewniam Cię, że w tamtych, nieraz bardzo odległych miejscach, czekają na nas kolejne opowieści i nowe rzeczy do odkrycia.
Możesz subskrybować ten blog bezpośrednio w WordPressie lub dołączyć do mnie na Facebooku lub Instagramie (na Insta dzieje się odrobinę więcej). Mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się ponownie.
One thought on “A imię moje…”