Starożytni Rzymianie znani byli z powiedzenia de gustibus non disputandum est. Zwyczajowe tłumaczenie „o gustach się nie dyskutuje”, sugeruje, że już samo rozmawianie o upodobaniach jest niewłaściwe lub niemile widziane. Ja wolę przekład „gusta nie podlegają dyskusji”. Każda debata dotycząca wyższości truskawek nad malinami lub Gwiezdnych Wojen nad Star Trekiem jest bowiem z góry skazana na porażkę. Żeby jednak nie było tak wesoło, społeczeństwo opracowało proste rozwiązanie, umożliwiające ukrócenie zapędów osób rozmiłowanych w rzeczach nietuzinkowych, nieprzystających lub w inny sposób kolących do bólu kolektywne oczy. Tym rozwiązaniem jest, oczywiście, poczucie winy.
Błąd kompatybilności
W perspektywie społecznej sprawa wygląda na dość przejrzystą. Im bardziej przewidywalny i dopasowany do ogólnie przyjętego schematu jest dany człowiek, tym mniejsze zagrożenie stanowi. Konformizm chroni przed niepożądanymi zachowaniami, ułatwia porozumienie, oliwi mechanizmy współżycia społecznego. Stereotypy, tak często dziś odżegnywane od czci i wiary, są skrótem, po którym porusza się ludzki mózg, by nie trwonić nadmiaru „pamięci operacyjnej” na dogłębne analizowanie każdej osoby. Mózg otrzymuje sygnał: przed Tobą stoi właśnie cis-mężczyzna w średnim wieku, biały, o wysportowanej sylwetce. Na szczęście Twój mózg został uwarunkowany do takiej sytuacji przez lata wychowania – na nieświadomym poziomie przyjmuje założenie, że z takim facetem to można pogadać o piłce, samochodach i treningu wydolnościowym, ale nie o szydełkowaniu, filmach Felliniego czy ogrodnictwie. Często takie przewidywanie okaże się trafne. Ale gdy chybisz, następuje zwarcie, error, dysonans poznawczy, który wymaga od Ciebie włożenia wysiłku w faktyczne poznanie przykładowego mężczyzny. Mózg się męczy, musząc odkrywać nowe ścieżki, zamiast podążać utartymi szlakami. A mózg nie lubi się męczyć.
Ława przysięgłych
By oszczędzić sobie wysiłku, mózgi zebrane w grupę wykorzystały pokolenia doświadczeń i określiły, co komu wolno, a co nie. Wiadomo: dziewczynki mają się interesować baletem, chłopcy – motoryzacją. Osoby starsze mogą uprawiać ogródek i grać w bingo, ale młode muszą pozostawać aktywne i cały czas nastawione na zysk. Konsensus społeczny (żeby nie powiedzieć „kolektywna świadomość”) podzielił i zarządził, żeby wszystkim żyło się łatwiej.
Co jakiś czas pojawia się jednak człowiek wymykający się schematom. Trudno powiedzieć, czy kiedyś było takich osób mniej. Nie wiadomo, co by się działo, gdyby w siedemnastowiecznej Francji wymyślono TikToka. Być może nie doszłoby do rewolucji, albo wręcz przeciwnie – przyszłaby sto lat wcześniej. Dziś jednak ta powszechna dostępność internetu sprawia, że nie tylko możemy łatwiej zyskać dostęp do rzeczy, które naprawdę nas interesują, ale również pokazać innym mózgom w społeczności, że można inaczej.
Społeczeństwu może się to nie podobać, ale kolektyw ma coraz mniej do powiedzenia. W świecie nastawionym na indywidualizm i oryginalność, coraz trudniej wtłoczyć człowieka w ramy budowane przez dziesięciolecia. Chociaż zawstydzenie nonkonformisty czy nonkonformistki dalej jest możliwe, a nawet całkiem popularne, przybierając formę hejtu.
Shame! Shame! Shame!
Rozumiem, że wstyd i wina są społecznie potrzebnymi regulatorami. Pierwszy powstrzymuje ludzi przed zachowaniami nieprzyjemnymi lub niebezpiecznymi dla otoczenia, drugi zaś pozwala społeczności rozstrzygnąć skutki czynu danej osoby. Wiem, że wstydzić powinien się człowiek biegający nago po krakowskim rynku (bywały takie przypadki), a nie człowiek biegający nago po naturystycznej plaży. Wiem również, że przestępca powinien być osądzony i okazać poczucie winy – dowód, że pozostały w nim ludzkie odruchy.
Boli mnie jednak, że tak wielu spośród nas wmówiono, że zamiłowanie do określonych książek, filmów, gatunków muzycznych lub nietypowych połączeń kulinarnych, jest powodem do wstydu. Jesz kurczaka z czekoladą, popijając go maślanką? Proszę bardzo. Robisz na drutach w rytm mongolskiego śpiewu gardłowego? I fajnie. Ciesz się tym. Nie pozwól, by ktoś odebrał Ci tę przyjemność, która nie ma i nie powinna mieć nic wspólnego ze wstydem, winą czy grzechem – o ile nie krzywdzisz przy tym siebie i innych.
Spróbuj inaczej
Mam propozycję: podczas rozmów o gustach zastosujmy się do tej rzymskiej maksymy. Nie próbujmy wmówić drugiej osobie, że to, co daje jej przyjemność, jest złe, wstydliwe lub godne pogardy. Dowiadujmy się więcej o sobie nawzajem i poznawajmy nowe sposoby na spędzanie wolnego czasu, zamiast wyśmiewać osiłka, że w miejsce piłki nożnej wybiera curling czy pukać się w czoło, widząc dziewczynę zajmującą się mechaniką.
Chciałbym, żeby ten tekst był niepotrzebny. Ale wydaje mi się, że wciąż tkwimy po uszy w schematach myślowych, które może i pozwalają oszczędzać energię, ale przy okazji pogłębiają podziały i ryją wąwozy w miejscach, w których powinny być gładkie równiny. Jeśli podczas wymyślania postanowień noworocznych przeszło Ci przez myśl osławione „wychodzenie ze strefy komfortu”, zacznij w tym miejscu. Porzuć własne poczucie winy z powodu nietuzinkowych zamiłowań i spróbuj nie szufladkować innych. Być może sam(a) wówczas odkryjesz nowe sposoby na niewinne przyjemności.
Ten tekst nie jest sponsorowany. Jeśli uważasz, że powinien, wciśnij zielony przycisk i dorzuć się do istnienia tej strony.
A teraz eksperyment myślowy. Poznajemy die hard fana disco polo. I on chce z nami nawiązać dyskusję o artystycznych walorach utworu „Majteczki w kropeczki” zespołu Bayer Full. Dalibyście radę. I to nie ironicznie.
PolubieniePolubienie