Dzisiejszy wpis, trochę sprowokowany komentarzem pod moją recenzją książki Emila Szwedy, a w większym stopniu deklaracją Olgi Tokarczuk odnośnie tego, kto i co może robić z tworzoną przez nią literaturą, będzie próbą przedstawienia motywacji do pisania, pozycji debiutującego pisarza na rynku oraz pozycji wobec całości literatury i odbierającej ją publiczności. Oczywiście – moją próbą, boć przecież nie mam wglądu w umysły innych twórczyń i twórców, chociaż od wielu z nich słyszałem głosy podobne do mojego podejścia.
Perły przed wieprze?
Na początek zajmijmy się noblistką, której stwierdzenie:
Powiedzmy sobie szczerze – literatura nie jest dla idiotów. Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów, żeby czytać książki, trzeba mieć jakieś kompetencje, wrażliwość pewną, rozeznanie w kulturze. Książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą.
zatacza coraz szersze kręgi (piekielne) po internecie. Od razu przyznaję – rozumiem zamiar, ale nie mam litości dla formy tej wypowiedzi. Zgodzę się, że nie każdy czyta wszystko. Jednak każdy może i powinien mieć jak najszerszy dostęp do literatury, chociażby po to, by nauczyć się z czasem ją czytać i interpretować. I to bez względu na to, czy mieszka pod strzechą, blachodachówką czy eternitem zamaskowanym panelami fotowoltaicznymi.
Historia zna przypadki, w których zainteresowanie literaturą wyrastało z jednej dostępnej w domu książki (oprócz Biblii/Midraszu/Koranu) – czasem była to sienkiewiczowska trylogia, czasem Kubuś Puchatek. To akurat sprawa drugorzędna. Pierwszorzędną sprawą natomiast jest, że sam kontakt ze słowem pisanym niejednokrotnie wyrabiał w młodym człowieku chęć sięgnięcia po inne książki, gdy nadarzała się ku temu okazja: w szkolnej czy osiedlowej bibliotece, w taniej księgarni, w internetowym serwisie z pirackimi kopiami. Być może kiedyś trafi w ten sposób na Tokarczuk? Albo na, dajmy na to, Joyce’a?
Nie rozumiem zatem, dlaczego Tokarczuk zakłada, że jej literatura nie ma iść pod strzechy? Czy jej zdaniem pod strzechami żyją sami idiotes et illiteratae, których kontakt ze słowem pisanym ogranicza się do przeczytania notki na pierwszej stronie brukowej gazety, kiedy przechodzą koło kiosku?
Otóż: nie. Pod strzechami (papą, blachodachówką etc.) mieszkają ludzie, którzy być może chcieliby sięgnąć po literaturę, uczyć się jej, poznawać i powiększać swój kapitał kulturowy, ale są publicznie zawstydzani przez Autorytet Noblistki. A może chcieliby przeczytać Księgi Jakubowe, tak po swojemu, na własny użytek? Teraz pewnie tego nie zrobią.
Z czym do ludzi
Tokarczuk argumentuje, że do odbioru jej książek potrzebna jest określona wrażliwość, erudycja i kapitał kulturowy. Dlatego, jak twierdzi, pisze przede wszystkim dla ludzi jej podobnych, a nie dla mas. To jednak kompletne wywrócenie perspektywy.
Jako pisarz przyjmuję odwrotne założenie. Piszę tekst, sam mając określoną wrażliwość, erudycję i kapitał kulturowy, ponieważ mój intelekt jest jedynym, jaki naprawdę znam. Nie umiem przewidzieć, jakimi drogami podąży umysł czytelnika lub czytelniczki, ani takich pod strzechą, ani tych z mojej bańki społecznej. Tekst jest jeden, interpretacje są różne. Nawet gdy jedna osoba po przerwie wraca do czytanej wcześniej książki, jej kolejne odczytania będą się różnić od tego pierwszego.
Olga Tokarczuk wydaje się przyjmować, że osoby o podobnym wykształceniu i tle społecznym będą wpasowywały się w tzw. czytelnika modelowego, czyli projekcję, którą sama wytworzyła podczas pisania. Wpisuje się tym samym w nurt interpretacyjny postulowany przez Umberta Eco, zakładający istnienie jednej słusznej interpretacji, zgodnej zarówno z intencją autora, jak i recepcją czytelnika. Tymczasem to tylko jedna z wielu szkół odczytywania literatury (oraz innych tekstów).
Jonathan Culler, kolega Eco po fachu, w dyskusji Interpretacja i nadinterpretacja (przeł. T. Bieroń, Kraków: 2008), komentuje pomysły Eco na odczytywanie literatury. Culler przyjmuje, że owszem, być może istnieje ta modelowa interpretacja, ale o ileż ciekawsze i bardziej rozwijające są te nieoczywiste? Ostatecznie każdy odczytuje tekst, jak chce, a rola autora kończy się w momencie oddania książki do wydawnictwa.
Zatem Tokarczuk, jak każda inna pisarka i pisarz, już napisała, co chciała napisać. I teraz nie do niej należy decyzja, kto będzie jej książki czytać oraz jak je interpretować. Jak zwykł mawiać sam Umberto Eco, „dobry pisarz to martwy pisarz” – nie może już wtrącać się w odczytywanie swoich dzieł.
To się nie sprzeda!
Nie będę Cię teraz namawiać do bojkotu książek Olgi Tokarczuk, ani tym bardziej do wypisywania nienawistnych komentarzy na jej profilach. Powiedziała, co powiedziała. Niesmak pozostał. Przejdę zatem do swojej pozycji i tego, co się sprzedaje, a co nie.
W przeciwieństwie do noblistki, ja nie mam narzędzi ani ochoty do edukowania już wykształconych Polek i Polaków. Tworzę dla rozrywki, głównie własnej. Chcę się dzielić historiami, które zasłyszałem lub przeczytałem gdzie indziej, bawić się przetwarzaniem starszych tekstów, wyrabianiem materii języka i budowaniem literackich czy popkulturowych nawiązań. Odnajdziesz je w moim tekście i razem się pośmiejemy? Świetnie! Przejdziesz nad nimi do porządku dziennego, a książkę przelecisz wzrokiem, jadąc nad morze w nieklimatyzowanym przemyskim pociągu? Twój wybór. Niczego Ci nie narzucam i niczego nie sugeruję.
Oczywiście, ponieważ czytam również to, co się teraz wydaje, wiem mniej-więcej, jakie są trendy wydawnicze. Ale nie do mnie należy decyzja o tym, co się sprzeda, a co nie. To domena wydawnictw, recenzentów i kupujących, którzy ostatecznie kształtują rynek książki.
Ja piszę, filtrując rzeczywistość przez moją wrażliwość oraz doświadczenie, a potem nadając rezultatowi tej filtracji w miarę znośną całość. Pisanie jest dla mnie jednocześnie ucieczką od świata, jak i sposobem jego rozumienia. A jeśli chcesz w tym procesie uczestniczyć, to zapraszam. Cała przyjemność po mojej stronie.
Laboratorium emocji
Tworząc postać, lokację czy wątek, oczywiście upraszczam i przerysowuję świat. Każdy tekst jest tylko subiektywnym wypaczeniem, a nigdy nie stanie się odwzorowaniem rzeczywistości, bo to zwyczajnie niemożliwe. „Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”, chciałoby się rzec. Nie stawiam sobie więc za cel odtworzenia istniejącego świata, ale szukam odpowiedzi na pytanie: o jakiej postaci chciałbym napisać? Jaką krainę chciałbym odwiedzić? Jaką historię poznać?
Piszę szkic, przerabiam, szukam rozwiązań. Zastanawiam się, które elementy podkreślić, a które przemilczeć. Nie chodzi w tym procesie o próbę wypromowania książki, zaszokowania, zbulwersowania czytelnika, a raczej o znalezienie uproszczenia na tyle wyrazistego, by wciągało, zamiast odrzucać hiperrealizmem.
Po opowieści sięgamy bowiem, by przede wszystkim przeżywać emocje w bezpieczny, ale jak najbardziej prawdziwy sposób. Oglądamy horrory, by bać się bez wstawania z kanapy, czytamy romanse, by przypomnieć sobie, jak to jest naprawdę pożądać, sięgamy po slapstickowe komedie, by bezkarnie śmiać się z bohatera ślizgającego się na skórce od banana. W tym spiętrzaniu emocji w opowieści zawiera się jej oczyszczający oraz uwalniający charakter. Czasami, by go osiągnąć, muszę uśmiercić jakiegoś bohatera albo obarczyć go traumą. Znęcam się nad fikcyjną postacią, byś Ty mogła/mógł przeżyć określone emocje oraz postawić sobie własne pytania dotyczące świata, społeczeństwa, Twojego „ja”.
W ten sposób tekst (literatura, film, gra etc.) staje się bezpieczną przestrzenią przeżywania i przepracowywania emocji, a jednocześnie zapewnia rozrywkę i ucieczkę od tego fragmentu rzeczywistości, którego akurat nie chcesz przeżywać.
Czy kupuję książkę dlatego, że na okładce przeczytałem, iż bohater miał trudne dzieciństwo? Albo oglądam film (najlepiej z Seanem Beanem, największe szanse) tylko po to, by zobaczyć, jak ktoś umiera na ekranie? Nie. Sięgam po dany tekst, bo jestem ciekaw cudzego spojrzenia na rzeczywistość. Jeśli inny twórca do przedstawienia tego spojrzenia potrzebuje traumy, przemocy lub trudnych emocji, ale operuje nimi sprawnie, bez zbędnego epatowania okrucieństwem – proszę bardzo, jej/jego wola.
Sztuka i życie
Zastanawiam się, czy słyszałem o współczesnej pisarce albo pisarzu, których droga zawodowa rozpoczęła się (potem, wiadomo, różnie bywa), gdy pewnego razu wyszli przed dom, zaczerpnęli haust powietrza i powiedzieli sobie: „Może zacznę pisać. Najlepiej coś brutalnego, pornograficznego, albo łączącego oba te gatunki. W końcu to pewne pieniądze”. Chyba jednak nie. Jeśli Tobie przychodzi do głowy ktoś, kto tak zaczynał, daj znać w komentarzu. Od razu podpowiadam, że Blanka Lipińska się nie liczy: sama uznaje się nie za pisarkę, tylko za autorkę książek, cokolwiek to znaczy.
Zmierzam do tego, że większość znanych mi twórców i twórczyń, wliczając mnie samego, zaczyna spełniać się kreatywnie, ponieważ ma taką wewnętrzną potrzebę, imperatyw, pchający nas do stworzenia ujścia dla własnych myśli i emocji, do powiedzenia czegoś o świecie za pomocą metafory i środków stylistycznych. Piszemy, filmujemy i rysujemy licząc na to, że ktoś jeszcze podzieli nasz światopogląd albo podejmie dyskusję, a nie dlatego, że to się sprzeda lub nie sprzeda. Nawet jeśli chcemy zarabiać na twórczości, zawsze lepiej znaleźć własną drogę, niż uczepić się sprawdzonego przez innych trendu, stylu czy estetyki. Wiem, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Cóż, niedługo przekonasz się, czy choć zbliżyłem się do owej drogi początku.
Jeśli chcesz zobaczyć więcej takich tekstów, możesz wesprzeć moje pisanie za pomocą przycisku poniżej. Bez kawy niewiele bym zrobił, nie czarujmy się.