Krąży po internecie stwierdzenie, że pisanie książki jest jak granie w pojedynkę w grę RPG – pisarz sam prowadzi postacie, samodzielnie steruje ich działaniami i na bieżąco tworzy świat, po którym się poruszają. Na etapie samego prowadzenia historii to stwierdzenie jest jak najbardziej prawdziwe. Ale narracja to nie wszystko.
Właściwe zbudowanie prawdopodobnego, możliwego do wyobrażenia świata przedstawionego jest równie ważne, o ile nie ważniejsze. Dlatego dziś wracam do tematu researchu. Będzie trochę więcej konkretów i odrobinę merytorycznej krytyki. Zaczynajmy.
Robin Hood i dziwne zboża
Jakiś czas temu słuchałem wydanego przez Storytel, a napisanego przez Jakuba Ćwieka bardzo przyjemnego słuchowiska Robin Hood i Szmaragdowy Król. Bawiłem się przy nim świetnie, a bawiłbym się jeszcze lepiej, gdyby nie karczmarka, podająca gościom zupę… ziemniaczaną! Przypomnę, w Anglii, w okresie trzeciej krucjaty. Pojawienie się w niepoważnym z założenia tekście pysznej kartoflanki wybiło mnie z rytmu. Być może grochówka lub krupnik nie składały się p.t. Autorowi do rymu w piosence, ale nieuzasadniony anachronizm o, bagatela, 550 lat zdumiał mnie i, nomen-omen, zniesmaczył, zwłaszcza, że Ćwiek słynie ze swojego przywiązania do detali.
Od razu też przypomniałem sobie lekturę Wesołych przygód Robin Hooda Howarda Pyle’a w przekładzie Pawła Merecza. Będąc wówczas w podstawówce, średnio mówiłem po angielsku, ale zobaczywszy w tekście kukurydzę wiedziałem, że coś jest nie tak. Jakiś czas później zrozumiałem, że tłumacz wziął angielskie corn w znaczeniu „ziarno” i automatycznie przetłumaczył je jako „kukurydzę” właśnie.
Błądzić jest rzeczą ludzką, to oczywiste. Dlatego pisarz czy tłumacz ma redaktorów, korektorów i inne osoby dbające o to, by tekst trzymał się kupy i nie rozłaził w szwach. Trudno orzec, kto w tych wypadkach zawinił lub kto nie wiedział, że zarówno ziemniaki, jak i kukurydza wywodzą się z Ameryki Środkowej i ich obecność w Europie końca XII wieku byłaby co najmniej kłopotliwa. Nieważne jednak, czyj błąd zauważyłem. Ważne, że wybił mnie z rytmu na podobnej zasadzie, co samolot przelatujący nad Achillesem w Troi czy butla z gazem wypadająca z rydwanu w Gladiatorze. O ile jednak film niesie ze sobą cały wachlarz możliwości popełnienia błędu, o tyle w tekście pisanym głównym źródłem pomyłek jest zbyt pobieżnie zrobiony research.
Nie tylko wiedza
Oczywiście czasy, w których jeden człowiek mógłby być ekspertem ze wszystkich dziedzin, by swobodnie operować pochodzącymi z nich pojęciami, minęły bezpowrotnie mniej więcej w XVIII wieku. Nie twierdzę zatem, że pisarz musi wiedzieć wszystko. Sam również uważam się za co najmniej niedouczonego w wielu dziedzinach. Dlatego to, czego nie wiem, sprawdzam.
Pisząc speculative fiction nie muszę odwzorowywać otaczającej mnie rzeczywistości co do centymetra. Nie muszę również opatrywać rozrywkowej powieści fantasy hurtownią przypisów i wyjaśnień, uzasadniających każdą światotwórczą decyzję. Moim zadaniem jest sprawić, żeby świat przedstawiony był (tylko i aż) wystarczająco prawdopodobny, by nie zgrzytał Ci między zębami, jak średniowieczna kartoflanka.
Dla mnie podstawą jest przede wszystkim literatura naukowa – na przykładzie „Krzywdy” mogę Ci zdradzić, że posługuję się polskimi oraz ukraińskimi podręcznikami, pracami z historii, antropologii historycznej, heraldyki czy po prostu dokumentami z epoki. Mam również to szczęście, że przez kilka miesięcy mieszkałem w Kijowie, wielokrotnie bywałem we Lwowie i innych miastach Galicji Wschodniej oraz mówię po ukraińsku, nie jestem więc zdany na łaskę często nieistniejących tłumaczeń.
Na warstwę wiedzy akademickiej nakładam osobiste doświadczenia. Umiem rozpalić ognisko krzesiwem czy opatrywać drobne rany. Jeździłem w przeszłości konno i doskonale wiem, co boli po całym dniu spędzonym w siodle. Uczyłem się także walczyć szablą (wciąż trenuję miecz, sztylet i inne rodzaje broni w ramach Dawnych Europejskich Sztuk Walki), więc zdaję sobie sprawę z tego, jakie działania w walce są prawdopodobne, a jakie – wzięte z choinki.
Krótko mówiąc, moje własne doświadczenia pozwalają mi uprawdopodobnić historię, lepiej poczuć i pokazać to, czego doświadczają bohaterowie w wyobrażonej i nieistniejącej XVII-wiecznej Polsce Halszki Krzywdy. Pytanie tylko, czy pisarzowi wolno pisać tylko na tematy, których sam doświadczył?
Sharing is caring
Oczywiście, że nie! Na szczęście jesteśmy zwierzętami społecznymi i możemy dzielić się wiedzą. Wspomniany na początku Jakub Ćwiek opowiadał w pewnym wywiadzie, że kiedy pisał Chłopców – cykl o chłopcach z Nibylandii, którzy dorośli i założyli gang motocyklowy handlujący magicznym pyłkiem Dzwoneczka (w dużym uproszczeniu), konsultował się z prawdziwymi weteranami dwóch kółek, którzy niejedno mieli na sumieniu, ale dzieląc się swoim doświadczeniem sprawili, że przygody książkowej ekipy stały się wiarygodne dla kogoś dobrze obeznanego z motocyklową kulturą.
Cudza opowieść to dla pisarza skarb. Jeśli twórca może zyskać przystęp do osób, o których środowisku pisze lub do przychylnych mu ekspertek i ekspertów z danej dziedziny, jest na prostej drodze do stworzenia naprawdę prawdopodobnego, pełnego detali świata, w którym bohaterowie mogą przeżywać swoje przygody. Wciąż stromej, to prawda, ale prostej.
Rzecz jasna, samo tworzenie świata rządzi się swoimi regułami i często wymusza na pisarzu różne ustępstwa, na które trzeba się godzić. Światotwórstwo to sztuka kompromisu pomiędzy chęcią szczegółowego opisania każdej klamerki przy uprzęży bohatera a zanudzeniem Czytelnika na śmierć mnóstwem detali bez znaczenia dla historii. Jest też koniecznością lawirowania pomiędzy sprzecznymi ze sobą źródłami wiedzy, a niekiedy także odrzucania tego, co prawdziwe, na rzecz tego, co bardziej prawdopodobne. Do światotwórstwa jeszcze wrócę, bo to jeden z najważniejszych dla fantastyki tematów, ale w innym tekście.
Skończę więc spostrzeżeniem, iż pisarz jak najbardziej może dowolnie manipulować światem przedstawionym, odsuwając go od rzeczywistości, o ile nie rzutuje to negatywnie na narrację i nie utrudnia zrozumienia historii. Jeśli jednak bierze na warsztat zastany świat i próbuje wykorzystać jego elementy w tworzonym uniwersum, musi liczyć się z tym, że gdzieś popełni błąd. I ktoś mu ten błąd wytknie.
Dobry tekst ale tych „pisarz czy tłumacz ma redaktorów, korektorów i inne osoby dbające o to, by tekst trzymał się kupy i nie rozłaził w szwach” po prostu nie ma. Duża część polskich pisarzy ma problem żeby utrzymać strukturę fabuły a co dopiero zadbać o to żeby zgadzały się też szczegóły. Nie ma w PL prawie wcale pisania jako choćby specjalizacji na polonistyce, kursy trafiają się sporadycznie a takie „campy” pisarskie o których pisał na swoim blogu Marko Kloos to już w ogóle kosmos. Jak ktoś się lubi pośmiać polecam polskie kryminały wydawane tanio i masowo i równie „ciekawie” pisane z masą błędów choćby na poziomie geografii.
Z drugiej strony mój pisarski wzorzec Alistair MacLean miał książki upstrzone katastrofalnie złym researchem co nie przeszkadzało mu w tym aby były znakomite.
PolubieniePolubienie
Zgodzę się, że sytuacja jest niewesoła. Dlatego operuję na konkretnych przykładach – Jakub Ćwiek w swoich mediach społecznościowych wielokrotnie zachwalał współpracę z poszczególnymi redaktorami i redaktorkami. To, że nie każde wydawnictwo pozwala sobie na taki zbytek i przez to jakość polskiego pisarstwa spada, to już zupełnie inna bajka.
Z kolei z roku na rok rośnie liczba kursów pisarskich i wydawanych po polsku podręczników oraz innych materiałów. Nie są jeszcze zjawiskiem masowym, jak na przykład w USA, ale nie można powiedzieć, że nie cieszą się popularnością.
Co do MacLeana i jakości jego researchu się nie wypowiem, być może faktycznie błędy światotwórcze nie odbierają jego literaturze jakości. Sam, jak zaznaczam, przy „Szmaragdowym Królu” bawiłem się świetnie, choć ziemniaki zgrzytały mi w zębach. Więc tak, można napisać doskonały tekst, który pozostaje niedopracowany, ale możemy na to niedopracowanie przymknąć oko. Dla mnie jako twórcy istotne jest, żeby Czytelnik nie musiał tego oka przymykać.
Dzięki za komentarz!
PolubieniePolubienie
Dlatego uważam fantasy za najbezpieczniejszy gatunek dla debiutanta. Pozwala pracować nad fabułą i postaciami bez obawy o szczegóły tła. SF wymaga dużej dbałości o wewnętrzną spójność świata przynajmniej w jakimś podstawowym zakresie. Awans do powieści historycznej uważam za milowy krok i to taki który wymaga naprawdę sporej pewności w zakresie faktografii i wiedzy z różnych dziedzin (ubioru chociażby). Można też osadzić akcję tu i teraz ale wtedy wracamy do problemu kryminałów.
PolubieniePolubienie
I tak, i nie. Poruszę to zagadnienie w następnym wpisie, cierpliwości 😉
PolubieniePolubienie
Świetny tekst, czekamy na rezultaty tej żmudnej pracy!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Fajnie że są tacy ludzie jak autor tego posta o pisaniu rzeczy naukowych. Super że nie przejmuje się punktami za publikowanie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Branża naukowa jest mi znana po prawdzie i wiem że punktoza znowu chyba kwitnie.
PolubieniePolubienie
Punktoza w nauce to zupełnie inny temat. Póki co, koncentruję się na researchu na potrzeby tekstów z obszaru speculative fiction. Nie będę się na razie wypowiadać na temat funkcjonowania środowiska akademickiego, bo od jakiegoś czasu nie jestem jego członkiem.
W przyszłą środę będzie więcej o światotwórstwie, zapraszam.
PolubieniePolubienie