Krytycyzm miarą inteligencji – tak przynajmniej twierdził mój nauczyciel historii w liceum. I zapewne miał rację (kto chodził na lekcje, ten wie). Krytyczne podejście do źródeł, sceptycyzm wobec obserwowanych wydarzeń, zachowawczy stosunek do medialnych relacji – to wszystko warunki konieczne, żeby nie dać sobą manipulować, mieć własne zdanie i poglądy oparte na czymś więcej, niż tylko echolaliach cudzych przekonań. Krytycyzm może jednak mieć także swoją bardziej mroczną stronę.
Zasada braku zaufania
W dobie powszechnej medialnej manipulacji, fake news, wyraźnego dzielenia społeczeństw przez prasę, telewizję i grupki na Facebooku, wydaje się, że nikomu już nie trzeba powtarzać, aby nie wierzył we wszystko, co widzi na ekranie swojego smartfona. A jednak repetitio est mater studiorum, więc powiem to jeszcze raz.
Nic, co widzimy w mediach, nie jest prawdą. Wszystkie komunikaty to jedynie subiektywne przedstawienia, jednostronnie opowiedziane historie, których celem nie jest wyjaśniać, tylko sprzedawać. Tekst czy film ma się klikać, materiał w telewizji ma utrzymać widza jak najdłużej przed ekranem i pozwolić mu obejrzeć jak najwięcej reklam w przerwie programu. Jak pisałem wcześniej, to kwestia sposobu, w jaki funkcjonuje nasz mózg. Jesteśmy nakierowani na opowiadanie i słuchanie historii, a nie na analizę danych, modelowanie czy porównywanie różnych perspektyw. Zatem narracja medialna nie służy przedstawieniu Ci prawdy. Jest podporządkowana innym mitom – konsumpcjonizmowi, nacjonalizmowi, lokalnej tożsamości – i jej podstawowym celem jest utwierdzanie Cię w nich, podtrzymywanie określonych przekonań, dzielenie i rządzenie.
Dodajmy, że biorąc pod uwagę, jak złożony jest świat, jak gęstą siecią powiązań pokryty, niemożliwością wydaje się w ogóle jakiekolwiek obiektywne mówienie o bieżących sprawach czy o historii. Próba poznania wszystkich kontekstów, przejrzenia wszystkich powiązań i analizy potencjalnych skutków prawdopodobnie przepaliłaby Ci zwoje w mózgu. Nie obraź się, ale po prostu ludzki mózg nie wyewoluował to aż tak skomplikowanych analiz. Jego funkcją jest przetrwanie, a nie myślenie.
Matt Taibbi w swojej nowej książce Nienawiść sp. z o.o. pisze:
Gdybyśmy my, ludzie mediów, traktowali naszych odbiorców uczciwie, powiedzielibyśmy im: świat jest tak złożony, że nie macie żadnych szans, by być w pełni poinformowani. Możemy z grubsza nakreślić wam sytuację i tyle. Gdybyśmy zaś naprawdę działali w trosce o interes publiczny, wyznaczylibyśmy sobie jako zadanie priorytetowe wyedukowanie odbiorców o podstawach złożonych zagadnień. Tego jednak w życiu nie zdołalibyśmy sprzedać. Znajdujemy więc inne tematy. (…) Zamiast się starać, żebyście nadążali za złożonymi problemami, budujemy postacie i fabuły, posługując się metodami z oper mydlanych (Taibbi 2020: 171).
Czy możemy coś na to poradzić? Wątpię. Jeśli chcesz znać możliwie obiektywny obraz danej sytuacji, przygotuj się na porównywanie wiadomości z różnych źródeł, odcedzanie propagandy od tkwiącego w niej ziarna prawdy oraz czytanie między wierszami. To proces nieraz niewdzięczny, a niemal zawsze bardzo żmudny. I, umówmy się, mało kto ma na to czas.
Możesz oczywiście pogodzić się z faktem, że niemożnością jest dowiedzenie się o świecie czegoś konkretnego. Podchodząc do reportażu czy dokumentu patrz na niego jak na dzieło fikcyjne, nawiązujące do rzeczywistych miejsc i postaci, a nie jak na wierny zapis wydarzeń. Byle tylko o tym filtrze poznawczym nie zapomnieć! Wymaga to sporego wysiłku, ale warto.
Pamiętaj też, że z pewnością w mediach będą przewijać się sprawy, o których nie będziesz mieć pojęcia – zbyt trudne do zrozumienia lub zbyt dalekie od Twojego mikrokosmosu. To nic. Nie musisz znać się na wszystkim ani o wszystkim wiedzieć. I tak zawsze coś Ci umknie, więc nie warto się tym zadręczać.
Kłamstwo na życzenie
Inaczej rzecz się ma z tekstami (filmami, grami etc.) fikcyjnymi. Tu twórca jest chronicznym kłamcą, zawodowym łgarzem i tego właśnie odeń oczekujemy. Żądamy opowieści, które są w miarę prawdopodobne, ale jednocześnie powstały w całości w głowie pisarza. Można powiedzieć, że sytuacja jest odwrotna niż w przypadku twórców non-fiction. Pisarz-dokumentalista uczestniczy w jakichś zdarzeniach, a potem na ich podstawie pisze fikcyjny tekst, na tyle zbliżony do rzeczywistości, że uznajemy go za dokument. Z kolei pisarz-fikcjonalista nosi w sobie refleksje na temat rzeczywistości, które zapisuje jako fikcyjny tekst, na tyle oddalony od rzeczywistości, że uznajemy go za rozrywkę.
Przy założeniu, że bez problemu odróżniasz fikcyjny świat przedstawiony od rzeczywistości oraz narratora od pisarza, do tekstów fikcyjnych możesz bez wyrzutów sumienia podchodzić bezkrytycznie. One mają bawić, wzruszać, zabijać nudę, wywoływać refleksję, a nie przekazywać konkretne informacje. W przypadku tekstu z zakresu speculative fiction ciężar krytycznego podejścia zostaje przerzucony na autora.
Gdy piszę opowiadanie lub powieść, to do mnie należy zbudowanie świata przedstawionego i postaci w taki sposób, aby podczas lektury nie raziły Cię swoją sztucznością, niekonsekwencją i brakiem prawdopodobieństwa. To ja muszę zrobić solidny, krytyczny research, żeby zaproponować Ci wizję świata i zamieszkujących go osób, która będzie na tyle przypominała rzeczywistość, że zdołasz w nią uwierzyć. Nie wiem, czy pamiętasz tę scenę z Incepcji, w której Dom przesłuchuje Saito w niewielkim mieszkaniu w podłej dzielnicy. Saito jest przekonany, że naprawdę został porwany tak długo, jak długo ma wrażenie realności całej sytuacji. Ale kiedy upada na dywan, który powinien być wełniany, a okazuje się syntetyczny, rozumie, że to fikcja.
Dobry, krytyczny research nie sprawi, że pisząc powieść będę trzymać się faktów. Ale może pozwoli mi uniknąć takich wpadek, które wybiją Cię z rytmu i sprawią, że przestaniesz wierzyć w to, co czytasz. Nawet przyzwoita fabuła i dobrze naszkicowane postacie nie uratują książki, jeśli w tekście pojawi się kilka takich syntetycznych dywanów. Krytycyzm jest więc w procesie twórczym niezbędny.
Od przybytku jednak boli głowa
To, że jest niezbędny, nie oznacza, że może go być za dużo. W pewnym momencie trzeba sobie postawić granicę, bo szczegółowe odwzorowanie świata, obojętne czy opartego w dużej mierze na tym obserwowalnym, czy wymyślonego, jest zwyczajnie niewykonalne. Podobnie, jak nie jesteśmy w stanie dokładnie opisać otaczającej nas rzeczywistości, tylko cały czas posługujemy się przybliżeniami, tak na mapie fikcyjnych światów zawsze pozostaną białe plamy.
To jak z paradoksem linii brzegowej. Jeśli będziemy mierzyć długość wybrzeża, dajmy na to, Brytanii „linijką” dwustukilometrową, wyniesie ona 2350 kilometrów. Jeśli zaś weźmiemy miarkę pięćdziesięciokilometrową, wybrzeże „wydłuży się” do 3425 kilometrów. Tylko dlatego, że przyjęliśmy bardziej szczegółowe przybliżenie. Ale nawet gdybyśmy wzięli milimetrówkę, to nigdy nie uda nam się uwzględnić wszystkich załamań, drobnych szczelin czy występów skalnych. Okaże się, że brzeg z 3400 km urósł dwu-, a może i pięciokrotnie, ale pomiar nadal nie będzie oddawał rzeczywistego rozmiaru, a jedynie go przybliżał.
Twórca wie, że zawsze posługujemy się jedynie modelem, a nigdy rzeczywistym światem. Jako pisarz muszę pamiętać, że kreuję złudzenie, a nie tworzę zupełnie nowy świat, z całą jego złożonością. Dlatego tak istotne jest, żeby uciszyć swojego wewnętrznego krytyka i nad niedoskonałością tekstu przejść do porządku dziennego.
Swoją drogą dobrze, aby czytelnik również miał w sobie to przekonanie. Podchodząc do tekstu, bez względu na jego deklarowaną fikcyjność czy prawdziwość, pamiętaj, że to tylko przybliżenie. To nie znaczy, że tekst będzie gorszy. To znaczy jedynie, że tekst będzie prawdobodobny do napisania i przeczytania czy obejrzenia.
Na koniec krótka refleksja, bo temat jest mielony od Sokratesa, a do dzisiaj nie mamy przekonującego rozstrzygnięcia: czy w ogóle istnieje coś takiego, jak rzeczywistość obiektywna? Zapewne tak, bo trudno sobie wyobrazić, żeby cały Wszechświat przestał istnieć wyłącznie z braku obserwatorów. Ale jeśli chodzi o rzeczywistość społeczną, a w jej obręb wchodzą teksty, zarówno te „dokumentalne”, jak i fikcyjne, to jestem sceptycznie nastawiony. Powiem raczej, że rzeczywistość społeczna jest intersubiektywna – stanowi wypadkową subiektywnych punktów widzenia wszystkich jej uczestników. To nie znaczy, że jest mniej prawdziwa. Podobnie jak linia brzegowa Brytanii, jest niezwykle prawdziwa, ale dostrzec możemy tylko jej przybliżenie, w zależności od miary, którą się posługujemy. Dlatego wszystko jest w jakimś stopniu fikcyjne. Ale to w niczym nie przeszkadza. W końcu, jak powiedział Dumbledore, “Of course it is happening inside your head, Harry, but why on earth should that mean that it is not real?”.
Cytat za: Taibbi M. (2020) Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem, przeł. T. Gałązka, Wołowiec: Czarne.
One thought on “Krytycyzm miarą inteligencji”