Matczyna rada. Fragment powieści „Esencja Bezkresu”

Joanna zapukała do pokoju. Nie słysząc słowa sprzeciwu, uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Amelia siedziała przed sztalugą. Szybkimi pociągnięciami pędzla nanosiła na obraz kolejne szczegóły – powykrzywiane drzewa pięły się ku złotemu niebu, na którym wisiało nie jedno, a trzy słońca. Przez środek obrazu biegła nitka strumienia, a nad nią pochylała się samotna postać. Po karku kobiety przebiegły ciarki.

– Kochanie, co to za miejsce? – spytała, siląc się na spokój.

– Nie wiem. Przyśniło mi się ostatnio. Nie daje mi spokoju. – Dziewczyna czubkiem pędzla podrapała się za uchem. – Dlaczego pytasz?

– A tak… Wygląda znajomo. – Matka przycupnęła na krawędzi łóżka. Amelia zamarła, jej dłoń zawisła w połowie drogi do płótna. Powoli odwróciła się na taborecie.

– Ty też to widziałaś, prawda?

– Tak. Trzy noce temu. – Joanna ze świstem wypuściła powietrze. Córka wstała, odłożyła pędzel do słoika, przysiadła się do matki.

– Mamo…

– Tak?

– Myślisz… Czy myślisz, że sny mają jakieś znaczenie?

Nie odpowiedziała od razu.

– Jakieś na pewno mają, Amelko. Niektórzy wierzyli, że pokazują przyszłość. Inni, że przeszłość.

– Nie o to pytam, wiesz przecież – wydęła wargi. – Nie pierwszy raz śnimy o tym samym. Czasami miałam tak z Orianą, miewałyśmy dokładnie ten sam sen. Prawie nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, ale kiedy tata umarł… – urwała.

– Wiesz, kochanie… – Po dłuższej chwili milczenia głos Joanny brzmiał inaczej, jak echo w studni. – Czym zajmował się tata. Słyszałaś, co powiedział Nereus. Być może… to wpływ jakichś sił, których nie rozumiemy.

– Dlatego się rozstaliście?

– O czym ty mówisz? – Spojrzała córce głęboko w oczy, mimo odmiennego koloru przypominające oczy Niccolò.

– No wiesz… Podobno uprawianie tej całej alchemii strasznie rzuca się na psychikę. Dziwne sny, niezrozumiałe rytuały. Czytałam o tym trochę na blogach – zrobiła pauzę i wzięła głęboki wdech. – Rozwiodłaś się, bo bałaś się taty?

– Bałam się o tatę – podkreśliła. Po chwili milczenia dodała: – Faktycznie był inny niż na początku, kiedy go poznałam na studiach we Florencji. Coraz bardziej się odsuwał ode mnie, rzadziej bywał w domu, zamykał się na całe dnie w pracowni. Ale kiedy rozmawialiśmy, kiedy zostawaliśmy wieczorem w łóżku, to wciąż był ten sam Nicco, w którym się zakochałam, za którego wyszłam.

– Więc?

– On sam zaproponował rozwód. Jak twierdził, nie chciał sprowadzać na nas niebezpieczeństwa. Uważał, że jest ścigany. To było jak szłyście do pierwszej klasy podstawówki.

– Tak, pamiętam – wyszeptała Amelia.

– Zabezpieczył nas wszystkie, zapewnił środki do życia. I wyjechał. Wrócił do Florencji, a potem zniknął. Nie odzywał się ponad pięć lat.

– Wrócił dopiero po…

– Po wypadku Oriany, tak – ucięła Joanna. – Dobrze pamiętasz. Ale nie wracajmy do tego.

Siedziały w milczeniu, otulone zapachem farb i terpentyny. Słychać było kapanie wody z pękniętej rynny, cichy szmer miasta. Amelia położyła się obok matki, spojrzała w sufit.

– Mam nadzieję, że Mat mi tego nie zrobi. Nie chciałabym go stracić – wyszeptała.

– Kochanie, nie chcę się wtrącać w twoje życie. – Spojrzała na szczupłe ciało córki, ujęła ją za rękę. – Cieszę się razem z tobą. Mateusz to naprawdę dobry chłopak. Starszy, to prawda, ale skoro wam tak dobrze…

– Bardzo nam dobrze. Chłopcy w moim wieku to straszne dzbany. A on… On jest inny, odpowiedzialny. Traktuje mnie jak kobietę, a nie jak szczyla, julkę, którą można zmieszać z błotem, bo wyróżnia się z tłumu.

– To dobrze, naprawdę dobrze. Ale jak już tak sobie rozmawiamy… – Odgarnęła z czoła Amelii pasemko przefarbowanych na niebiesko włosów. – To chciałabym ci dać jedną radę.

– No? – Przekrzywiła głowę.

– Ciesz się chwilą, ciesz się tym, co masz. Mężczyźni przychodzą i odchodzą, dlatego nie marnuj czasu. Bądź z nim, jeśli chcesz. Kiedy tylko możesz. Ale pamiętaj! – Położyła się obok córki, na boku. – Jesteś samodzielną kobietą, jesteś swoim własnym światem. Nie dodatkiem do faceta. Ani facet dodatkiem do ciebie. Całe to gadanie o szukaniu drugiej połówki, to totalna bzdura, straszna krzywda, którą (idę o zakład) wymyślił jakiś durny chłop. Nie ma drugich połówek. Jesteście dwiema całościami, które się uzupełniają. Ale bez siebie też możecie istnieć. I niczego wam nie powinno brakować.

– Może tak… Tyle że Mat mnie nie zostawi. Kocha mnie, jest dla mnie dobry…

– Mam taką nadzieję – odparła cicho. – Ale każdy czasem może wpaść na… jak ty to mówisz… jakiś dzbański pomysł. Nie myśl wtedy, że to koniec świata. Koniec związku: być może. Ale świat toczy się dalej.

– Oj, mamo, przestań już – speszyła się. – Wiem, dzięki za radę. A teraz muszę malować dalej. Jak mi to wyschnie, to będę musiała się srogo namęczyć, żeby wszystko odkręcić.

– Jasne, córcia. A jak skończysz?

– Co, jak skończę?

– Chcesz go gdzieś wystawić? Sprzedać?

– Nie, na razie nie. A co?

– Mam kawałek pustej ściany w sypialni. Chętnie go tam powieszę. Nie wiem dlaczego… – Spojrzała na powykrzywiane drzewa, złotomiodowe niebo z trzema słońcami, na postać pochyloną nad strumieniem. – Ale ten widok bardzo mnie uspokaja.

Opublikowane przez Kamil Exner

Pisarz, copywriter, antropolog. Zapraszam na kamilexner.com

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: