Do dna!

Krople wody rozbijały się o mętną taflę rzeki, tworząc ledwo widoczne w półmroku kręgi. Deszcz przybierał na sile od dobrych kilkunastu minut. Powietrze pachniało dziwną wiosenną mieszaniną kwiatów czarnego bzu, mokrego asfaltu, zwietrzałego ludzkiego moczu i papierosowego dymu. Kilka osób schowało się przed ulewą w wąskim przejściu pod mostem. Stali teraz razem – przez przypadek i pogodę połączeni w niewielką wspólnotę – i rozważali kolejne możliwości.

– A ja panu mówię, że nie przestanie lać. Widziałam prognozę na tefałenie, jak z domu wychodziłam, to mówili, że może tak lać aż do środy!

– Co mi pani tu mówi! Weźże kobieto, się rozejrzyj! Tam się już przeciera – mężczyzna w długim płaszczu wskazał palcem w dół Wisły, w miejsce, gdzie chmury rzeczywiście robiły się jakby mniej gęste.

– Pierdol-pierdol – odezwał się pod nosem drugi, wyglądem przywodzący na myśl potężnie umięśnionego buldoga. – Żebym ja ci czegoś nie przetarł. Ech, kurwa, nie ma co. Zapalę se jeszcze i jak nie przestanie lać, idę se stąd.

Nie pozostawiając miejsca na wątpliwości, wyciągnął z kieszeni dresowych spodni paczkę kameli i benzynową zapalniczkę. Tłumek zasnuła popielata mgiełka nikotyny oraz kilkudziesięciu substancji rakotwórczych, jeśli wierzyć informacji na etykiecie. Od palącego odsunęła się pośpiesznie kobieta z dzieckiem. Przysunął się z kolei menel i poprosił o szluga. Dostał go, ku własnemu zaskoczeniu, i teraz obaj stali otuleni gęstniejącym dymem.

Ze zbitej masy ludzi oderwała się chuda postać w mokrej, przyklejonej do ciała koszuli i modnie podartych dżinsach. Może był to student, a może licealista – trudno stwierdzić. Twarz otoczona szopą rozczochranych wilgotnych włosów mogła mieć równie dobrze siedemnaście co dwadzieścia siedem lat. Chłopak podszedł w stronę rzeki, usiadł na krawędzi kamiennego nabrzeża i z przewieszonej przez ramię torby wyciągnął puszkę piwa. Syknął gaz, a do olfaktorycznej gamy wypełniającej powietrze dołączył nikły aromat chmielu.

W tym momencie deszcz zaczął zwalniać dzikie staccato, w jakim trwał od dłuższej chwili. Najpierw powoli, jakby nieśmiało, aż w końcu ulewa przeszła w lekką mżawkę. Tłumek pod mostem zafalował i stopniowo rozszedł się – każdy w swoją stronę. Pod mostem został jedynie siedzący na brzegu z piwem w ręce chudzielec, któremu najwyraźniej nigdzie się nie śpieszyło.

Zachodzące, wściekle pomarańczowe słońce z trudem przebijało się przez rzednącą warstwę chmur. Zamulony rzeczny nurt klarował się powoli, niosąc ze sobą badyle, plastikowe torebki, puszki i martwe ryby.

W pewnym momencie, pomiędzy kolejnymi łykami piwa oraz czujnym wypatrywaniem uzbrojonych w bloczek mandatowy strażników moralności, chłopakowi wydało się, że słyszy dziewczęcy śmiech. Dźwięk niósł się po wodzie, jednak na drugim brzegu nie było żywej duszy. „Dziwne – pomyślał – zwidy już przy pierwszym piwie?”. Postanowił jednak nie zagłębiać się w meandry własnego myślenia, a że niemyślenie opanował do niejakiej perfekcji, powrócił do bezrozumnego kontemplowania leniwego nurtu Wisły i sączenia złocistego napoju. Co jakiś czas w wodzie coś pluskało, ale mogła to być równie dobrze ryba, co opona od malucha, nie przejmował się więc tym zbytnio. Kilkukrotnie zdawało mu się jeszcze, że słyszy śmiech albo szept, ale ponieważ postanowił, jako się rzekło, nie myśleć – nie myślał.

Nienękany przez nikogo dopił piwo, a zgniecioną puszkę wcisnął do torby. Wstał powoli, uważając, żeby się nie poślizgnąć, odwrócił się plecami do rzeki i rozejrzał w poszukiwaniu kosza. Jednak następne kilka sekund sprawiło, że już go nie dostrzegł. Coś, jakby ludzka ręka, błyskawicznie złapało go za nogawkę od spodni i szarpnęło w stronę wody. Prawa noga ześlizgnęła się z nabrzeża, a lewe kolano boleśnie przywaliło o kamień. Chrupnęła gruchotana rzepka. Chłopak krzyknął, poleciał do tyłu i wpadł plecami do rzeki. Próbował instynktownie chwycić się rękami brzegu, ale zanim zdołał je podnieść, coś wciągnęło go pod wodę. Coś wielkiego, wijącego się jak ławica węgorzy i obdarzonego dłońmi o przeciwstawnych kciukach. Płuca chudzielca szybko wypełniał muł. W zmąconej wodzie zdołał dostrzec tylko zamazaną sylwetkę, zanim zupełnie zapadł się w ciemność.

Opublikowane przez Kamil Exner

Pisarz, copywriter, antropolog. Zapraszam na kamilexner.com

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: