Znasz zapewne powiedzenie „zasady są po to, by je łamać” – typowo polskie, odpowiadające naszej narodowej przekorze i niezgody na wiernopoddaństwo. A także doskonałe do zastosowania w literaturze oraz szerzej – w sztuce. Zainspirowany audyturą pewnej powieści, której tytułu przez grzeczność nie wymienię, postanowiłem dziś przyjrzeć się konieczności łamania schematów, ze szczególnym uwzględnieniem fantastyki.
Powiedzieć, że w literaturze wszystko już było, to jak nie powiedzieć nic. Nasz mózg, nasz język i w końcu nasz kosmos obsługują skończoną liczbę kombinacji, a zatem również skończoną liczbę opowieści. Korzystamy jednak z tego, że każdy człowiek ma swój własny punkt widzenia oraz z tego, że każdy ludzki mózg lubi być zaskakiwany.
Nie taki czerwony ten Kapturek
Elementem zaskoczenia może być kostium, entourage, w jaki ubieramy naszą opowieść.
Przykład – bierzemy pewną bajkę magiczną, mówiącą o ryzyku zostania ofiarą gwałtu. Przyglądamy się jej schematowi: samotna dziewczynka idzie przez groźne, nieprzyjazne środowisko. Musi przejść tę drogę, ponieważ jest motywowana ważną społecznie misją. Po drodze spotyka drapieżnika. Może paść ofiarą gwałtu – sygnalizowanego metaforą pożarcia – lub oszustwa.
To oczywiście baśń o Czerwonym Kapturku. Ale możemy wyjąć ją z bawarskiego landszaftu i oprawić w ramy, bo ja wiem, historii o samotnej eksploratorce, która usiłuje przedrzeć się przez postapokaliptyczne miejskie ruiny i nie dać się po drodze oszukać przez nawiedzającego ją w narkotycznych wizjach demona żywiącego się wspomnieniami o dawno zmarłej babci.
To wciąż ta sama historia, ale zmiana kostiumu nadaje jej oryginalności i zaskakuje odbiorcę, który do końca nie wie, czy opowieść skończy się pojawieniem się ex-machina jakiegoś futurystycznego gajowego, który ostatecznie rozprawi się z wilkiem-demonem, czy może Kapturek poradzi sobie sama lub umrze w rezultacie przedawkowania środków pomagających jej tłumić wizje.
Antybohater doskonały
Najgorsze, moim zdaniem, co może zrobić autor fantasy, to zostawić schemat kompletnie nienaruszony. Księżniczka jest zawsze miła, dobra i piękna. Policjant kopci szlugi, pije whisky i ma problemy w relacjach z kobietami. Heros zawsze pokonuje potwora i zdobywa łup (artefakt lub piękną i dobrą księżniczkę). A potem żyje długo i szczęśliwie.
Żeby nie pastwić się nad dziełami konkretnych polskich autorów, posłużę się zagranicznym przykładem, do tego filmowym. Produkcją fantasy, która doskonale poradziła sobie z łamaniem schematów i budowaniem elementów zaskoczenia oraz komicznych rozwiązań, jest oczywiście Shrek. Podkreślam – pierwsza część, potem sytuacja się komplikuje. Przyjrzyjmy się mu bliżej.
Schemat pozornie wydaje się znany – bohater, zmuszony przez okoliczności, wyrusza w niebezpieczną wyprawę. Ratuje damę w opresji, pokonuje kolejne przeciwności i żyją długo i szczęśliwie. Tyle że nie do końca.
W zasadzie nie mamy bohatera – Shrek jest nie dość, że brzydkim ogrem lubującym się w martini z gałką oczną zamiast oliwki, to jeszcze nie posiada szlachetnej motywacji, czy przynajmniej egoistycznego dążenia do sławy. Wyrusza tylko po to, by za wszelką cenę odzyskać spokój i potwierdzić swoje prawo do posiadania bagna. Nie ratuje królewny, tylko porywa ją na zlecenie Farquada. Nie zabija smoka, tylko daje osłu możliwość zadziałania zwierzęcym magnetyzmem. Nie pokonuje kolejnych przeciwności, tylko pozwala, by Fiona odwaliła robotę z wesołą kompanią Robin Hooda za niego. Dopiero zwrot akcji, lot rodem z Neverending Story i rom-comowe wejście w trakcie ślubu doprowadzają do szczęśliwego zakończenia.
Dzięki tak nietuzinkowemu podejściu do schematu bajki magicznej Shrek zestarzał się doskonale i wciąż bawi, nawet gdy ogląda się go tysięczny raz (nie liczyłem dokładnie, ale to prawdopodobny szacunek). Tak skutecznie złamał znany model fabularny i konkretne wzorce postaci, że do dziś wywołuje efekt komiczny.
Te smaki i zapachy
Książki (oraz gry i filmy), które nie niosą ze sobą schematyczno-fabularnych niespodzianek, starzeją się źle. Przeczytasz je, być może nawet z przyjemnością, jeśli autor/ka sprawnie operuje retoryką i ma wyrobione nietuzinkowe poczucie humoru, po skończeniu ostatniego akapitu uśmiechniesz się tylko i zapomnisz. To tak, jak z wypiciem koncernowego piwa lub przemysłowo palonej kawy. Są mokre i gorzkie. Nie mają głębi smaku, zaskoczenia cytrusowymi czy korzennymi nutami, niespotykanych zwrotów akcji i właściwych tylko sobie niedoskonałości. Wlatują i wylatują. Być może na chwilę gaszą pragnienie, pobudzają lub rozluźniają, ale ostatecznie nic z ich wypicia nie wynika. Zupełnie inaczej smakuje świeżo uwarzone ale z niewielkiego rzemieślniczego browaru, w którym możesz przy barze pogadać z piwowarem i dowiedzieć się dokładnie, co masz w kuflu. Albo palona na Twoich oczach kawa, parzona w tradycyjnym naczyniu zagrzebanym w gorącym popiele, gdzieś wśród bud i chatek slumsów w Addis Abebie. Takie smaki się pamięta, podobnie, jak pamięta się dobrą literaturę.
Spotkajmy się!
Nie wiem, czy moja powieść Cię zaskoczy lub wyrwie z kapci. Powinienem nosić na szyi identyfikator z napisem: “Pisarz. Uczę się” – jak nowo przyjęty pracownik sklepu, bo wiem, że daleko mi jeszcze do perfekcji. Mam jednak nadzieję, że przeczytasz ją (już niebawem!), a potem podzielisz się ze mną swoimi wrażeniami i pomożesz mi jeszcze lepiej zaskakiwać, bawić i rozczulać w kolejnych książkach i opowiadaniach.
A jeśli chcesz się ze mną spotkać, na pewno pojawię się na Otwartym Wydarzeniu o Pisaniu, w najbliższą sobotę w Chederze, na krakowskim Kazimierzu. Szczegóły znajdziesz na stronie Pisarskiej Bandy.
Przypominam o wsparciu walczącej Ukrainy. Wejdź na stronę Narodowego Banku Ukrainy, by wesprzeć ukraińską armię oraz korpus pomocy humanitarnej. Odpowiednie przyciski znajdziesz na banerze na górze strony.